Wychowywany sam przez siebie,nigdy nie zaznałem takiego czegoś jak matczyna miłość.Matka zostawiła mnie jak byłem mały,a przynajmniej tak słyszałem od innych zwierząt.Podobno miałem trójkę rodzeństwa,odeszła razem z nimi,a mnie porzuciła...Nigdy nie wracałem do tych czasów,gdy pewnego dnia zobaczyłem waderę.Wkurzyłem się i "niechcący" ją walnąłem.Miałem wtedy rok,a już kogoś zabiłem.Moje kolejne ofiary padały nieżywe w kilka chwil po tym jak je zobaczyłem.I tak przeminęły te 4 lata.Włóczyłem się sam do czasu,gdy ujrzałem jakiegoś basiora.Już chciałem go zabić,ale nie mogłem co mnie kompletnie zdziwiło.Moc miał taką samą jak ja. Odszedłem,ale po kilku godzinach wróciłem.Wilk przeteleportował się do mnie i zaryczał prosto w pysk.
-Musisz się tak drzeć?-zapytałem obojętnie.
On stał jak wryty.Przeszedłem obok.Po chwili pojawiła się wadera...Ile tu wilków.Przebiegła obok mnie.Po chwili się zawróciła.
-Ktoś ty ?!
-Jam jest kim jest i nic Ci do tego.
Odszedłem,ale po kilku chwilach pojawili się oboje.
-Czego chcecie?-warknąłem.
Czy ktoś zechcę dokończyć?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz